SASUKE
Mroźny wiatr owiał moje
trzydziestoletnie kości, kiedy samochód Hidana podjechał na miejsce zdarzenia.
Dzielne, przymusowe lądowanie pilota z pewnością owieje go teraz wielką sławą.
W przeciągu godziny staliśmy się niezwykłą sensacją na cały świat. Gdzie tak
naprawdę cała załoga powinna dostać karę, że zgodzili się na podróż w takich
warunkach. Może cały przypadek trwał dziesięć minut? Jedyne co pamiętam, to
fakt, że omdlałem z powodu natychmiastowej zmiany ciśnienia. Obudziłem się,
kiedy pracownik służby zdrowia próbował wyciągnąć mnie z letargu. I niestety mu
się udało…
Może nie należałem do ludzi
posiadających myśli samobójcze, jednak w pewnej chwili zrozumiałem, że śmierci
i tak nie unikniemy. A może dla niektórych im szybciej tym lepiej?
Otrzepałem spodnie i podniosłem
rękę do góry, by Hidan mógł mnie zobaczyć w tłumie pełnym reporterów i bliskich
większości pasażerów. Na szczęście pseudo wywiad miałem już za sobą i żaden z
nich nie zwracał zbytnio na mnie uwagi. Nie ma co, idealny powrót do kraju,
gdzie chciałem pozostać anonimowym, a w wieczornych wiadomościach połowa ludzi,
którzy mnie jeszcze pamiętali, dowie się o moim przybyciu. Między innymi
obawiałem się, że Sakura właśnie mnie zobaczy. Z jednej strony miałem prawo
przylecieć do Japonii, kiedy mi się tylko podobało, jednak z drugiej, znając ją
zacznie przeczuwać z jakich mniej więcej powodów mogłem się tu pojawić.
Przyjaciel zobaczył mnie w końcu i
począł kierować się w moja stronę. Z Hidanem znaliśmy się od najmłodszych lat,
ponieważ nasze matki się kolegowały. Chyba jako jedyny zaliczał się do grona
ludzi, którym tak naprawdę ufałem. Gdy wyleciałem, utrzymywaliśmy kontakt
poprzez portale, a parę razy nawet odwiedził mnie w Berlinie. Należał do tych,
którzy zawsze wywołują uśmiech na twarzy jak się tylko pojawią. I tym razem
również nie było wyjątku.
— I to się nazywa wejście smoka —
rzekł na przywitanie i podał mi dłoń. Uścisnąłem ją mocno, przyglądając się mu uważnie. Ostatnio widziałem go na oczy ze dwa lata temu i w przeciągu tak
długiego okresu zmienił się diametralnie. Zauważyłem, że włosy utraciły swój
dawny blask, a wokół oczu pojawiło się parę zmarszczek.
— Co ty nie powiesz — zażartowałem.
— Po co w ogóle do mnie
zadzwoniłeś. Wiesz, że przerwałeś mi punkt kulminacyjny?
— Niech zgadnę. Oglądałeś porno?
— Strzał w dziesiątkę stary.
Zaśmiałem się w niebogłosy. Niektórzy
ludzie, nie ważne co by się stało w ich życiu, nie zmienią się nigdy. Za
paręnaście lat Hidan odchodząc z tego świata, będzie ubolewał ile wspaniałych
aktorek porno już nie zobaczy. I według mnie tacy ludzie wskazywali na to, że
świat jest jednak piękny.
— Zwijamy się, czy chcesz jeszcze
porozmawiać z tymi gogusiami? — wskazał na reporterów, którzy kłócili się o
jakąś kobietę, której szok z przeżytego lądowanie jeszcze nie zszedł.
— Jestem już po — stwierdziłem
otwarcie.
Hidan zmrużył oczy i próbował
udawać złego.
— Ty to masz jednak szczęście. Nie
dość, że słynny przedsiębiorca berliński, to nawet po przekroczeniu Japonii będziesz w telewizji.
— Pan zawsze pozostanie panem.
Hidan klepnął mnie w ramię i
poszliśmy do samochodu. Było mi tak zimno, że nawet nie kryłem się , że
nogi trzęsły się mi od początku naszej rozmowy. Myślę, że mój przyjaciel to
zauważył, jednak posiadał tendencje do niekomentowania zbytnich spraw. Zapewne
uważał, że dotlenienie dobrze mi zrobiło.
W czarnym audi A5 było przytulno i
znośnie. Może brakowało pewnych wygód i bajerów, jakie posiadały samochody,
którymi się na co dzień woziłem, jednak zawsze mogłem trafić gorzej. Sztywnymi
palcami z trudem zapiąłem pas i westchnąłem. Malutka para unosząca się z moich
ust przypominała mi o tych pięknych zimach, które wraz z bliskimi przezywałem,
kiedy tu jeszcze mieszkałem.
W Berlinie życie wyglądało inaczej.
Może Japonia należała do jednych z najwyżej rozwiniętych krajów świata, jednak
to Europa i jej walory przykuwały moją uwagę. Zimy w północnych Niemczech nie
były aż tak ostre, czasami zdarzały się tylko przymrozki w przeciągu całego
roku. Przewijający się za szybą samochodu krajobraz wydawał mi się z jednej
strony tak dobrze znany, a z drugiej obcy i zapomniany.
Hidan nie przekraczał maksymalnej
prędkości na drodze szybkiego ruchu, u mnie natomiast nie istniało takie słowo
jak limit. Podrapałem się po karku i jak zahipnotyzowany przetwarzałem różnice
tych jakże od siebie odmiennych państw.
— Co, wspomnienia wracają? — zagadnął. Jak zwykle umiał mnie rozgryźć.
— Można tak powiedzieć.
— Wiesz, że ostatnio myślałem nad
pewnymi sprawami?
Popatrzyłem na niego zaciekawiony.
— I do jakiego doszedłeś wniosku? —
zapytałem.
— Czy nie zamieszkać w Berlinie na
stałe.
Podniosłem brew.
— Poważnie?
Zachichotał.
— Prędzej bym się zesrał, zanim
nauczył tego bełkotu.
— Przyjął bym cię bez problemu.
Hidan zjechał na drogę państwową,
prowadzącą do naszego celu. Tabliczka wskazywała, że do Konohy zostało tylko
trzydzieści kilometrów do przebycia.
— Mówisz tak, ponieważ nie masz
kobiety i dzieci?
Zmarszczyłem brwi. Co go tak nagle
to obchodziło?
— Dlaczego o tym pomyślałeś?
— Bo to oczywiste.
— Odezwał się samotny kawaler,
który do teraz siedzi przed pornosami.
Zauważyłem iskierki rozbawienia w
jego oczach.
— Stary, naprawdę uwierzyłeś, że
bym się tym przejął?
No nie wiem, stwierdziłem w duchu.
— Dlaczego tak nagle się o to
zapytałeś?
— Bo może martwię się o twoje
przyrodzenie?
— Jasne — bąknąłem, jednak nie
chciałem dalej w to brnąć. Kochałem go jak brata, jednak czasami potrafił
doprowadzić człowieka do szewskiej pasji.
— Zastanawiałem się jak to będzie,
kiedy ją zobaczysz.
Nie dał mi nawet pięciu minut, abym
przetworzył jego słowa.
— Kogo masz na myśli?
— Nie udawaj, że nie wiesz. — Zaczynał
mnie lekko denerwować. — Chodzi mi o Sakurę.
Zamilkłem. Przez dobre sześć minut
nie wiedziałem jak to skomentować. Bo tak naprawdę sam nie przewidziałem
jeszcze, co się miedzy nami wydarzy.
— Przecież nie wrócimy do siebie.
— Myślisz, że się nie ucieszy?
— Bardzo śmieszne.
Sakura mnie nienawidziła. Tylko
głupi na moim miejscu sądziły inaczej. Niczego do niej nie oczekiwałem, tylko
prawdy odnośnie zatuszowanej informacji.
— Wydaje mi się, że nie pozwoli ci
się nawet zbliżyć do dziecka.
Na czole wyskoczyła mi żyłka.
— Możesz się zamknąć na ten temat?!
— A nie mam racji?
Chciałem już mu przywalić. Gówno
powinno go obchodzić, co zamierzałem uczynić z moim dzieckiem.
Próbowałem skupić się na wszystkim, tylko nie na tym, co mnie czekało. Kłótnie,
dochodzenia…
Czy nie mogłem wieść spokojnego
życia, tak jak kiedyś?
— Zastanawiałem s…
— Zamknij się!
Skierował na mnie wzrok nie ze
zdziwienia, tylko raczej z upragnionego celu.
— Dlaczego się tak denerwujesz?
Powoli nie wytrzymywałem.
— Specjalnie chcesz mnie wkurwić!
— Vielleicht.
— Kurwa!
Hidan zaśmiał się i pokręcił głową.
Nie wiem co go tak bardzo bawiło. Powód mojego przylotu do Japonii należał do
wręcz tragicznych. Nie wiedziałem jak była miłość zareaguje, kiedy zrozumie, że
dowiedziałem się o dziecku. I czy w ogóle będę miał do niego dostęp. Liczyłem w
duchu, żeby ojcem okazał się kto inny, jednak po zapewnieniach przyjaciela, że
na kilometr widać, kto je spłodził, raczej nie było sensu siebie okłamywać.
— Myślałeś już, jak to
rozpoczniesz? — Po tonie jego głosu wywnioskowałem, że ani odrobinę się nie
przejął.
— Właśnie nie bardzo…
Hidan przycisną mocniej dłonie na
kierownicy i oboje popadliśmy w letarg. Zadał bardzo ważne pytanie, nad którym
powinienem wcześniej się zastanowić. Nie zawitam przecież do domu Sakury i nie
zapytam się wprost. Dostałbym order największego debila roku.
— Odpowiedz mi stary w końcu… — Ton
Hidana wskazywał, że zakończył się już moment żartów. Czasami zdawał się być
bardziej zmiennym niż kobieta w okresie miesiączki. — Często o niej myślałeś?
Wiedziałem doskonale o kogo mu
chodziło, jednak z pewnych powodów próbowałem udawać, że nie dosłyszałem
pytania. Za każdym razem jak się widzieliśmy, musiał rozpocząć ten temat, a ja za każdym razem go spławiałem. Bo tak
naprawdę sam do końca nie wiedziałem, co o tym sądzić. To prawda, zdarzało mi
się przyłapać na tym, że myślę o Sakurze, jednak nigdy nie osądziłbym, że chcę do niej wrócić. Nasza miłość okazała się
zakończonym rozdziałem. Po co tworzyć epilog, by znowu rozpocząć prolog?
— Zdarzało się.
Chyba nie zaspokoiłem go tą
odpowiedzią.
— Wszystkich okłamiesz Sasuke, ale
nie mnie — stwierdził oschle.
Podniosłem brwi.
— Czyżby?
— Za bardzo ją kochałeś.
Prawie zakrztusiłem się śliną.
— Co powiedziałeś?!
— Nie jestem taki głupi. Każdy to
wiedział.
Hidan wypowiadał te słowa w taki
sposób, jakby uważał, że dowiem się prawdy o dziecku i z Sakurą osśdzimy, że
pora rozpocząć życie tak, jak planowaliśmy za szczeniackich czasów? Pokiwałem
przecząco głową sam do siebie i nie mogłem wydobyć z siebie głosu. Nie udało mi
się ukryć faktu, że zszokował mnie tym stwierdzeniem.
— Nie musisz przede mną ukrywać
swoich uczuć Sasuke…
— Dość!
— Chciałbyś do niej wrócić?
Ten człowiek chyba nigdy nie
zrozumie rozkazów.
— Jasne, to moje skryte marzenie —
odburknąłem i miałem już dość tego cholernego tematu. Sam do końca nie
wiedziałem, po co tak naprawdę tu przyleciałem. Dowiem się, że to moje dziecko
i co? Zapragnę się sondować o istotkę, o której nie miałem pojęcia
przez prawie czternaście lat?
— Stary, ale ja poważnie pytam.
— A ja poważnie odpowiadam.
— Wiesz, że jak odlatywałeś, to też
byłeś taki oschły i niedostępny? A każdy z nas wiedział, że w środku chciałeś
ją skraść, żeby wyruszyła z tobą.
— To jakoś nigdy nie wyjechała z
taka propozycją. Wolała zakończyć naszą znajomość.
Nie zdawałem sobie sprawy, że
wypowiadałem te słowa z bólem. Nikt nie odczuwał tego jak ja. Jeszcze wtedy
naprawdę marzyłem tylko o tym, by wydoroślała i zrozumiała, że życie ze mną i w
Berlinie byłoby piękne.
— Bo zaszła w ciążę przecież
debilu.
— Tym bardziej powinna była się
zgłosić do mnie.
Hidan zamilkł, jakby w końcu coś do
niego dotarło. Nareszcie.
— Pomóż mi jakoś to rozegrać —
błagałem. — Chciałbym, żeby jednak ojcem okazał się ktoś inny.
Samochód skręcił ostro i
zauważyłem, ze wjechaliśmy w końcu do upragnionej Konohy. Przykro było mi to stwierdzić, ale miasto nic
się nie zmieniło. Szare, przypominające komunistyczne blokowiska piętrzyły się
ku górze, dzieci rozrabiały na starych placach zabaw. Ludzie pędzili ulicami do
swoich domów, by móc nareszcie odpocząć. Przeszedł mnie dreszcz, jak ujrzałem
aleję prowadzącą do mojej starej posiadłości. Rodzicom nic nie mówiłem, że się pojawię. Było to przykre, jednak nie
zamierzałem jakoś się u nich pokazywać. Nie byli samotni, mój starszy brat
Itachi podobno często u nich przebywał. Modliłem się w duchu tylko, żeby akurat
dzisiaj nie zapragnęli oglądnąć wiadomości.
— Piękna zapyziała dziura, co? —
Zagadnął mnie Hidan. Pokiwałem głową, przyglądając się jak zahipnotyzowany
życiu, które toczyło się za szybą samochodu. I pomyśleć, że kiedyś tu był mój
dom…
— Naprawdę żałuję, że tu
przyleciałem.
— Nie musiałeś przecież.
— Wiem… ale ta nowina nie dawała mi
spokoju…
Nostalgia przeszywająca moje ciało
nie pozwalała skoncentrować się nad celem, za którym się tutaj pokazałem. Wszystkie
lata młodości zaczęły przelatywać mi przed oczami. Przypomniałem sobie pierwsze imprezy, alkoholizacje i oczywiście
zauroczenia…
— Nie wiem czy to ci jakoś pomoże,
ale wiem do której szkoły uczęszcza mała. — Słowa Hidana zabrzęczały w moich
uszach jak najpiękniejsza muzyka na świecie. Odwróciłem wzrok od szyby i
popatrzyłem w oczy przyjacielowi.
— Stalkowałeś ją?
Hidan się zaśmiał.
— Widziałem kiedyś jak Ino
odprowadzała jakieś dziecko do niej, a
akurat byłem w pobliżu.
— Może to jej własne?
Pokręcił głową.
— Ino ma tylko męża.
— Dalej utrzymujecie kontakt?
— Oczywiście. Nigdy nie zapomnę
tego loda, którego strzeliła mi w szkole średniej.
Teraz to ja zachichotałem.
— Kto jest tym szczęściarzem teraz?
— Kojarzysz Saia z klasy
przeciwnej?
— Oczywiście!
— Biedak wpadł w jej sidła.
— To skąd przeczucie, że to akurat
było dziecko Sakury?
Przyjaciel zamyślił się chwilę
nad odpowiedzią.
— Jeszcze wtedy nie zastanawiałem
się, kogo odprowadza. Jednak jak ostatnio zauważyłem Sakurę z tą dziewczyną…
— Zaraz! — Przerwałem mu od razu.
Nie mówił mi wcześniej, że był zdolny zauważyć płeć dziecka. — Na sto procent byłą
to córka?
— Chyba tak… miała w prawdzie
długie włosy.
Przegryzłem wargę.
— Ale nie jesteś pewny na stówę?
— Nie.
Przytaknąłem.
— I doszedłeś do wniosku, że Ino
musiała jednak odprowadzać dziecko Sakury?
— Tak.
Zastanawiało mnie jedno…
— Skoro nie mogłeś odróżnić płci,
to jakim cudem osądziłeś, że jest zadziwiająco podobne do mnie?
— Ponieważ stary widać to z
kilometra. Jeszcze pamiętam jak wyglądałeś, kiedy miałeś trzynaście lat.
Musiałem przyznać w duchu, że owy
argument okazał się mocny i przelał szalę.
— Co sądzisz o tym, żebym podjechał
pod tą szkołę i ją poobserwował?
— Zabawa w pedofila? Jak dla mnie
bomba!
Zaśmiałem się w niebogłosy.
— Chcę na początek zobaczyć nasze
podobieństwo.
Oczy Hidana zaiskrzyły.
— Uważam również, że to najlepszy
pomysł jak na początek.
SAKURA
Waliłam parę razy dłonią o ścianę,
tworząc na niej taniec kolorów. Fioletowe, zielone i żółte sińce po pewnym
czasie rozpoczęły się ze sobą mieszać, powodując ludzką tęcze na skórze. Te
porównanie nie miało sensu, jednak nie potrafiłam w inny sposób zinterpretować
owego zjawiska. Czułam przeszywający kości ból aż do ramienia, jednak nie
przestawałam. Ba, doznawałam pewnej satysfakcji, że potrafię wytrwać podobne
katusze.
Po parunastu minutach znudziło mi
się katowanie dłoni, już miałam zabrać się za okaleczanie innej części ciała,
kiedy usłyszałam tą dobrze znaną mi melodie. Oderwałam twarz od ściany i
spojrzałam w kierunku pokoju Sarady. Dzieci chore na Aspergera posiadały manię
na pewnym punkcie. Kiedy każdy nastolatek wyżalał się znajomym albo uciekał z
domu, moja córeczka odnajdywała spokój w grze na skrzypcach.
Piękna melodia przepływająca przez
moje organy, pchnęła mnie w stronę drzwi jej „posiadłości”. Przystanęłam i
spuszczając głowę dałam się otumanić wyższym i niższym tonom, które tak pięknie
przeplatały się ze sobą, tworząc w mojej głowie obraz o idealnej przyszłości.
Zachowałam się jak największa
szmata…
Jak mogłam nazywać się matką…
Powinni mi zabrać prawa
rodzicielskie…
Jednak jednego na świecie byłam
bardziej niż pewna…
Sasuke nigdy nie dałby jej tego, co
ja potrafiłam Saradzie zapewnić.
Oczami wyobraźni widziałam, jak
spędza swoje życie w natłoku pracy mojego jedynego mężczyzny, którego kiedyś
niestety kochałam. Czy Sarada chciałaby takiego życia? Ojca widziałaby raz na
paręnaście godzin, jak nie dni. Kto by z nią siedział? Prowadził konwersację?
Przeszył mnie dreszcz na samą myśl,
że mogłaby czuć się odrzucana. I co by wtedy sobie pomyślała? Zastanawiałaby
się gdzie jest mama? Przecież nie żyłabym z nimi w takim dostatku. Mój rozdział
z Sasuke został zamazany na zawsze. Może przesadzałam, ale jak mógł nie zdawać
sobie sprawy z konsekwencji swojego czynu. Byłam w potrzebie, nigdy tak bardzo
nie pragnęłam go u swojego boku, a on postąpił tak jak uważał. Życie
polega na kompromisach, jednak nie mogłam aż tak się poświęcić. A kiedy
dowiedziałam się już o ciąży, wiedziałam już, że powinnam rozpocząć nową część
swojego istnienia.
Odgłosy gry na skrzypcach coraz
głośniej dźwięczały w mojej głowie. Chwyciłam bez zastanowienia za klamkę,
upominając się na szczęście pod koniec w duchu. Nie mogłam przekroczyć
niewidzialnej, ale też nieprzekraczalnej linii, która nas oddzielała. Kiedy
Sarada rozpoczynała koncert, nikt i nic nie mogło jej przeszkodzić. Inaczej
wpadała w szał i nie łatwo było ją wtedy uspokoić. Kolejna z olbrzymich wad
owej choroby, z którą musiała się zmagać i następny punkt do listy bycia
okropnym opiekunem.
Zrezygnowana odwróciłam się plecami
do drzwi i poczęłam powolutku opadać na pośladki. Oparłam głowę o chłodne
drewno i spoglądając na znajdujący się naprzeciw mnie zegar, odliczałam
godziny, po których zapragnie się do mnie odzywać. Jak mogłabym dać Saradzie do
zrozumienia, że chcę ja tylko ochraniać? Mi tez było ciężko postawić nad nami
tę okrutną szalę, jednak musiałam okazać się silniejszą. Posunę się do
najgorszych czynów, byleby tylko czuła się bezpiecznie.
Wbiłam paznokcie w panele i
siedziałam tak, aż nie usłyszałam jak gra powoli ucichała zza drzwi. Teraz był
idealny moment, żeby wkroczyć, jednak za dużo narobiłam jej przykrości jak na
jeden dzień. Zrezygnowana podniosłam się z podłogi i poczęłam kierować w stronę salonu. Kanapa tak bardzo mnie wzywała, marzyłam tylko o tym
żeby móc na niej zasnąć i na chwilkę zapomnieć o wielkim okrucieństwie, jakie
rzuciłam na córkę.
Chwyciłam za pilot i włączyłam na
pierwszy lepszy kanał, by się uspokoić. W rzeczywistości telewizja mnie
usypiała, a tylko na tym mi w tym momencie zależało. Próbując się rozluźnić,
usadowiłam się wygodniej na kanapie, wkładając poduszkę miedzy nogi. To był mój
wieczór. Tak jak Saradzie nikt nie mógł przeszkodzić, tak i mnie teraźniejszy
czas i przemyślenia powinny dać spokój. Trafnie, nie trafnie musiałam wybrałam
wieczorne wiadomości. Przewróciłam oczami na samą myśl swojego szczęścia, kiedy
poczułam jak zaciska mi się gardło, a oczy jak zahipnotyzowane za żadne skarby
nie pozwalają, abym odwróciła wzrok od ekranu.
Nie, to nie mogło się zdarzyć…
Łudziłam się, że w jakimś małym
stopniu to było plotką…
Dlaczego moje życie od urodzenia
okazało się pasmem samych porażek…
Dlaczego wciągałam w to córkę…
Dlaczego…
Dlaczego…
Dlaczego do cholery włączyłam w tym
momencie ten pieprzony telewizor!
Twarz Sasuke widniała na ekranie, a
ton jego głosu, zapomniany, ale jednocześnie trochę znany zabrzęczał mi
głośniej, niż piękne melodie grane przez Saradę. Próbowałam się uwolnić z
amoku, jednak nieznane uczucie napierało na mnie coraz mocniej.
Te oczy…
Ten nos…
Ta piękna, nieskazitelna twarz…
Serce zabiło mi mocniej, jednak nie
do końca tylko z nienawiści, ale też z uciechy, że udało mu się przeżyć.
Próbowałam się opamiętać, pragnęłam życzyć mu śmierci, jednak z reguły serce
wygrywa nad rozumem.
Wlepiałam szeroko rozwarte oczy jak
na jakiegoś ufoludka, gdy łączyłam wątki. Sasuke leciał dowiedzieć się prawdy,
niestety owa katastrofa, która wydarzyła się o godzinie trzynastej musiała już
dojść do skutku, kiedy we wspaniały sposób pilot Lufthansy bohatersko uratował
całą załogę.
To on…
Po trzynastu latach
rozłąki.
SARADA
Każda historia posiadała początek i
koniec. W jednej występowała dumna, śliczna księżniczka z hektarami pól i
pięknym pałacem, w drugiej zaś główną rolę grała biedna, pozbawiona wszystkiego
osóbka. Może przesadzałam, porównując się do tej gorszej wersji większości
bajek, ale naprawdę czułam się paskudnie. Grałam od półtorej godziny, bez
przerwy Cztery pory roku Vivaldiego, rozmyślając nad
wszystkimi moimi latami, które spędziłam w tej dziurze. Nie mogłabym zbytnio
narzekać, posiadałam kochającą matkę, dach nad głową, miałam się gdzie
kształcić i mimo naszego niedostatniego życia, otrzymałam w końcu swoje własne,
prywatne skrzypce. Więc czego wydawało mi się, że jestem parszywym gównem?
Obawiałam się prawdy, która mogłaby
w końcu wyjść na światło dzienne. Z prostych powodów nigdy, przenigdy nie
zostałabym pozbawiona wolności. Mama z ciocią Ino twierdziły, że nie chodzi o
śledzenie, jednak nie wierzyłam im za bardzo. To był jedyny logiczny argument,
który idealnie pasował do całej sytuacji.
Przejechałam mocniej skrzypkiem i
wsłuchując się w melodię, odczuwałam zgubę. Chorzy ludzie kojarzą nam się z
debilami, zwłaszcza jak w grę wchodzi słowo autyzm. Ku ich
zaskoczeniu okazujemy się jednymi z najinteligentniejszych ssaków, które
kiedykolwiek mogłyby postawić stopę na naszej planecie. I do jednych z owych
plusów należało idealne rozpoznanie okoliczności. Otóż nigdy nikt podejrzany
nie zaczepił mnie na ulicy, mama nie posiadała wrogów i z pewnością nikomu się
nie naprzykrzyła. Należała raczej do tego typu mamusiek, które martwiły się o
wszystko i dostawały palpitacji na wzmiankę o najmniejszej aferze. Więc
dlaczego nagle musiałam się meldować za każdym razem i nawet nie mogłam po
szkole zrobić sobie moich ulubionych
spacerów? Nigdy nie miała do mnie o to pretensji, a w pewnym momencie kolejna
przyjemność, druga po grze na skrzypcach została mi odebrana.
Zapewne każda z nastolatek by się
przeciwstawiała, wracała później, albo w ogóle nie pokazywałaby się w domu.
Oczywiście, że takie zachowania wchodziły w grę, jednak jaki otrzymałabym w tym
cel? Sakura bardziej by naciskała, aż w pewnym momencie miałabym załatwione
indywidualne lekcje.
Przeciągnęłam jeszcze mocniej
skrzypkiem, aby cały blok usłyszał tę pieśń.
Świat znał Cztery, wielu interpretowałoby ją jako coś
wspaniałego, wesołą nowinę. A tu pies pogrzebany! Gdybym była sławną
kompozytorką, z pewnością zasługiwałabym na miano tajemniczej. Szkoły muzyczne
posiadałyby problem z osądzeniem, co miałam na myśli tworząc, i moim skromnym
zdaniem to byłoby najpiękniejsze, co mogłabym w życiu osiągnąć.
Robiło się już późno, kiedy
malutkie kropelki potu wyskoczyły mi na czole. Dokończyłam jeszcze parę zwrotek
i odłożyłam instrument na dobre. W ułamku sekundy cały, nabrzmiały od melodii
pokój osnuł się zatrważającą ciszą. Wiedziałam , że mama już spała. Inaczej by
wparowała od razu, gdyby usłyszała koniec „koncertu”. Westchnęłam zadowolona z
takiego obrotu sprawy, zgasiłam nocną lampkę i położyłam się do łóżka.
Gdyby Sakura tutaj przyszła to nie
wiem co bym zrobiła. Nie ręczyłabym za siebie i zapewne rzuciła się na nią z
pięściami. Było to mój jeden z typowych ataków spowodowanych chorobą. Dlatego
zamykałam się zawsze i grałam dla uspokojenia, żeby nigdy już nie zrobić komuś
krzywdy. Parę lat temu, gdy nie wytrzymałam od nadmiaru złości, wybiłam rodzicielce przedniego zęba. Moje
wyrzuty sumienia sięgnęły wtedy takiego zenitu, że nie wyszłam z domu przez
miesiąc. Poważnie!
Przewróciłam się na prawy bok i wbijając
ślepy wzrok w ścianę, próbowałam się jakoś opamiętać i usnąć w końcu. Niestety
nie należało to do najprostszych czynności, po wrażeniach dzisiejszego dnia.
Objęłam mocniej końce pościeli i dalej rozmyślałam przebieg całego zdarzenia.
Obawiałam się, że może faktycznie ktoś czyhał na moje życie. Wydawać by się
mogło absurdalne, ale naprawdę w owej chwili wypełniał mnie strach.
Zastanawiałam się jak to jutro
zrobię. Czy mama będzie mi odliczała czas powrotu?
Na samą myśl poczułam łzy
napływające do oczu. Mało kto widział, żebym uroniła jakąkolwiek , jednak w tej
chwili nie miało to żadnego znaczenia. Byłam jak biedny, zamknięty w klatce
ptaszek. Rzadko kiedy rozpaczałam nad swoim życiem, z reguły próbowałam znaleźć
jakieś plusiki, teraz wszystko co się skumulowało przez cały dzień, musiało po
prostu ze mnie wyjść.
Czy zespół Aspergera nie
wystarczył? Brak ojca i ciężka praca Sakury by nas utrzymać? Czy naprawdę życie
było tak okrutne, że nieszczęścia kochały chodzić parami? Pierwszy raz od
bardzo dawna żałowałam, że w ogóle się urodziłam. Mama miałaby może czas na
karierę, znalezienie wspaniałego, godnego jej miłości mężczyzny. Może mieliby
zdrowe, śliczne, godne pozazdroszczenia dzieci? Sama ta boląca myśl zakłuła
mnie mocno w serce. Ponieważ gdybym urodziła się jak każdy normalny człowiek,
nie musiałaby się tak o mnie troszczyć.
Pociągnęłam mocno nosem i
przewróciłam się na drugi bok. Moje życie było jednym wielkim żartem. Co
najgorsze, nie tylko ja cierpiałam. Czułam, że Sakurze z każdym kolejnym rokiem
jest coraz ciężej i chyba właśnie ta wiadomość najbardziej mnie dobijała. Co z
tego, że przepięknie grałam na skrzypcach, kiedy nie miałam pieniędzy by iść
później do wymarzonej akademii muzycznej w Japonii. O czymkolwiek bym
pomyślała, wiedziałam że istnieje mała szansa, by się spełniło. A chyba
najbardziej pragnęłam stać się wybitną skrzypaczką, by słyszał o mnie cały
świat, by zdołowani ludzie puszczali moje utwory na polepszenie sobie dnia, by
wykorzystywano je w filmach, wspominano w literaturze, bym po prostu poczuła
się pierwszy raz kimś ważnym.
Leżałam tak chyba do pierwszej,
kiedy mój organizm w końcu zrozumiał, że lepiej byłoby się w końcu położyć
spać. Dokładnie nie pamiętam, kiedy tak naprawdę usnęłam. Jedyne czego byłam
świadoma, to perspektywy kolejnych, przytłaczających dni.
Z rana automatycznie wyskoczyłam z
łóżka, przebrałam się w ciepłe ubrania i stojąc przed drzwiami chroniącymi mnie
od całego zła, przygotowywałam się psychicznie by opuścić moje gniazdo.
Nacisnęłam delikatnie klamkę i na paluszkach poczłapałam do kuchni. Miałam
głupią nadzieję, że nie spotkam matki, przygotowującej śniadanie. Pragnęłam jak
nigdy, aby czuła się urażona i pierwszy raz nie wstała wcześnie. Niestety i ta
prośba nie została wysłuchana. Przekraczając prób, kątem oka zauważyłam jak
przygarbiona i rozczochrana walczy ze starym tosterem.
— Cześć kochanie. — Usłyszałam
dławiący się głos. Czy zaliczyłam się do szmat, kiedy jej nie odpowiedziałam?
Przeszłam obojętnie jakby nigdy
nic, ze spuszczoną głowa, nie zwracając uwagi na jej ton, który ogłaszał
również załamanie. Z niewiadomych mi przyczyn, odczułam niestety, że nie tylko
chodziło o mnie. Chwyciłam za pierwsze z brzegu kanapki i skierowałam się do
wyjścia.
Otwierając drzwi, do moich uszu
dobiegło cichutkie „ uważaj na siebie Sarada” i trzasnęłam nimi z całej siły.
Było to strasznie dziecinne z mojej
strony, jednak ani na chwilę nie żałowałam swojego uczynku. Poprawiłam
wygodniej plecak i schodząc wąskimi schodami, rozpoczynałam kolejny chujowy
rozdział mojego żałosnego życia.
Blask odbijającego się światła od
śniegu poraził moje oczy. Przymrużyłam je i hardo przemierzałam drogę do budy.
Ruch okazał się nie do zniesienia, wszystko wokół mnie denerwowało.
Przeczuwałam, że będę dziś wyjątkowo nieznośna i dlatego przygotowywałam się
już na kolejny telefon przewrażliwionego rodzica dziecka z mojej szkoły do Sakury, jako
oskarżenie, że pozwala na pobyt chorego psychicznie wychowanka w placówce
państwowej. Tak, bez porównania dzisiaj zapowiadał się „świetny” dzień.
SASUKE
— To ona ! — Wskazał mi ręką,
centralnie przed oczami Hidan.
Jechałem szybciej niż było
dozwolone w miejscu zabudowanym, a wiązało się to z moim niechybnym zaspaniem.
Nie wiem jakim cudem do tego doszło, nastawiłem budzik tak, aby idealnie móc
poczekać na moją „córkę”. Niestety sen okazał się silniejszy, dlatego pędziłem
jak wariat, by tylko móc ją zobaczyć. Nie chciałem czekać ani dnia dłużej, owa
sytuacja za bardzo zmieniała moje życie o sto osiemdziesiąt stopni.
Na sam głos przyjaciela nacisnąłem
pedał gazu, by przepuścić ludzi przez ulicę. Światło wskazywało mi, że
powinienem się zatrzymać, niestety zauważyłem to zbyt za późno. Kiedy wielka
łapa Hidana ograniczyła moje pole widzenia, nie spodziewałem się jeszcze
takiego obrotu sprawy.
Niespodziewanie samochód wpadł w
poślizg, straciłem chwilowe panowanie nad kołami, poczułem jak pojazdem lekko
odchyla w prawo. Wszystko działo się w ułamku sekundy. Wiedziałem, że to już
koniec. Przeżyłem trafem jedną katastrofę, a teraz sam ze swojej głupoty spowodowałem
drugą. Kątem oka zauważyłem jak Hidan wwierca się w fotel i łapiąc się
siedzenia rozszerza szeroko usta.
— Do kurwy nędzy, co ty wyprawiasz!
Ale było już za późno na
jakiekolwiek krzyki. Oboje usłyszeliśmy odgłos upadającego, bezbronnego, niczego
nie winnego ciała. Zamknąłem na chwilę powieki, próbując się uspokoić. Po
zderzeniu z człowiekiem, samochód się zatrzymał. Oceniając sytuację, nie powinienem nikogo zabić, w porę pojazd idealnie zwolnił. Niestety nie można było tego
powiedzieć o bezbronnej osóbce, leżącej pół metra od nas.
Wyskoczyliśmy jak torpeda. Stojąc
nad leżąca postacią, poczułem nagłe ukłucie bólu. Nie widziałem twarzy, jednak
odgadłem, że to dziewczynka. Wokół pięknych, czarnych włosów widniała krew,
okulary spadły i stłukły się parę centymetrów dalej. Nogi zaczęły mi się trząść
i kucnąłem przy duszyczce.
Hidan położył mi dłoń na ramieniu i
mocno zacisnął pazury.
— Ty debilu…
Udawałem, że go nie słyszę.
Chwyciłem za włosy okalające jej twarz i lekko je odrzuciłem. Z niewiadomych
przyczyn poczułem, że to był błąd. Że w ogóle nie powinienem był wracać do tego
zasranego kraju. Odebrało mi dech w piersi i miałem wrażenie, że zaraz się
porzygam.
— Słyszysz mnie cwelu! — Rozbrzmiewało nad
moją głową. Jednak ja nic już nie słyszałem. Chwyciłem dłońmi, omdlałą
twarzyczkę i zapragnąłem przyciągnąć do siebie.
— Możesz zrobić jej jeszcze większą
krzywdę! — zawołał Hidan i automatycznie mnie od niej odciągnął. — Nie widzisz,
że oddycha?!
Jakaś puszysta kobieta, świadek
wypadku zadzwoniła po karetkę. Przyjaciel nie pozwalał dojść do nieprzytomnej
dziewczynki, a ja poczułem się gorszy od diabła.
— To… to
Słowa utykały mi w gardle, nawet
ślina w niczym nie pomagała.
— To…
To…
Hidan delikatnie mnie objął i
wyszeptał do ucha.
— A nie mówiłem, że z kilometra ją
poznasz?
Przywaliłem pięścią w oblodzony
asfalt, nie zwracając uwagi na ból jaki sobie nałożyłem.
— Sasuke…
Nie ma żadnego Sasuke!
Nie ma nic!
Na dźwięk zbliżającej się karetki
na sygnale, zacząłem się zastanawiać, jakim trzeba być skurwysynem by
pozostawić matkę z dzieckiem, a potem je potrącić!
— Dlaczego… dlaczego…
— Mówiłem, żebyś zwolnił!
— Zamknij się kurwa!
— Miejmy nadzieję, że nic poważnego
jej nie zrobiłeś.
— Hidan przestań!
— Teraz będziesz mieć nie tylko
Sakurę na sumieniu.
— Zajebie cię zaraz!
Wielki ambulans podjechał i
ratownicy chwycili dziewczynkę na nosze. Podczas akcji ratunkowej,
niespodziewanie z jej plecaka wysunął
się telefon. Nie wiedziałem jeszcze wtedy, że te zdarzenie zapoczątkuje coś
nowego w moim życiu. W owej chwili, widząc jak straszy model smartfona upada na
jezdnię, jedyne co mogłem uczynić to chwycenie go i zatelefonowanie do Sakury…
A tego obawiałem się najbardziej na
świecie.
— Myślisz, że muszę? — Zapytałem
niespokojnie Hidana. Mężczyzna skrzywił się lekko, jednak mi przytaknął.
Z bijącym sercem, zauważając, że
moja córka nie posiada żadnej blokady, wybrałem numer do Sakury. Do matki mojego
dziecka…
SAKURA
Zastanawiałam się gdzie popełniłam
błąd. Sarada zawsze, po długiej nocy gry mi wybaczała. Myślałam, że chociaż
przywita się ze mną, nawet oschłym tonem. Nic. Kompletna cisza. W ułamku
sekundy zabolało mnie serce i z trudem powstrzymywałam się, by ustać na nogach.
Zamiatałam właśnie kuchnię, gdy usłyszałam dzwonek mojego telefonu. Nie
śpieszyłam się zbytnio, zapewne Ino chciała się ze mną skontaktować o tak
wczesnej porze.
Wypłukałam dłonie w zlewie i
poczęłam kierować się do urządzenia. Spoglądając na wyświetlacz, zmarszczyłam
brwi.
Dlaczego dzwoniła do mnie Sarda?
Przecież powinna mieć teraz lekcje. Chyba, że zauważyła jak ktoś ja śledzi…
Pokręciłam głową z niedowierzania.
Sasuke zapewne za parę dni zjawi się u mnie w domu z wyśmienitym prawnikiem i
aktem oskarżenia. Próbując się uspokoić, chwyciłam za zieloną słuchawkę, by
odebrać.
— Tak kochanie? Cos się stało?
Cisza.
— Sarada?
Usłyszałam szum przejeżdżającego
obok samochodu. Włosy stanęły mi dęba.
— Sarada?!
— Ona jest w szpitalu… — Zagrzmiał tak dobrze znany, ostry ale za razem melodyjny głos, brzmiący lepiej niż w
wieczornych wiadomościach. Jednak sama odpowiedź spowodowała, że odłączyłam się
automatycznie i chwytając szalik po drodze, wybiegłam na ruchliwą ulicę.
Od Autora: Minęły ponad 2 tygodnie, a ja miałam gotowy ten rozdział. Brawo, że dzisiaj zapragnęłam go poprawić, co nie? Lepiej jednak późno, niż wcale :). 3 postaram się na tym tygodniu ogarnąć. Tym razem obiecuję na serio! Hmm... nie wiem co napisać o tym rozdziale. Dziwnie jest komentować swój twór, kiedy znasz swój styl pisania i przebieg całej akcji. Jednak uważam, że rozdział nawet całkiem mi wyszedł.
Zaczynam od dzisiaj pracę, jednak nie zniweczy ona mojego czasu i chęci do pisania. Chciałabym, aby miesięcznie chociaż jeden rozdział się pojawił :).
Powiem Ci, nie o takim pierwszym spotkaniu z córką Sasuke pewnie marzył. Nie mogę wyjść z szoku. Nieźle to wymyśliłaś! Sakura teraz zacznie toczyć tak gęstą pianę w ust, że aż strach sobie to wyobrazić. Nie ma mowy, że ona dobrowolnie, czy bez walki zgodzi się na to, żeby Sasuke utrzymywał kontakty z Saradą. Matko jedyno, teraz to się sprawy dopiero skomplikują. Piękna drama <3
OdpowiedzUsuńBiedne dziecko z tej Sarady. Nie oszczędzasz jej tutaj nawet przez sekundę. Strasznie jestem ciekawa jak to dalej się rozwinie. Powiem Ci, narobiłaś mi apetytu. Podobał mi się Sasuke przy Hidanie, był taki nieco bardziej wyluzowany, bardziej autentyczny i otwarty. Pasuje mu to.
Hidan jest genialny. Normalnie za nim nie przepadam, ale u Ciebie ma szanse zostać moją ulubioną postacią. Fajnie go kreujesz.
"Zapragnę się sondować o istotkę, o której nie miałem pojęcia przez prawie czternaście lat?" - bardzo mnie to rozbawiło xD Myślę, że Sasuke po namyśle jednak nie zechce się sondować w tej sprawie ^^
Trzymam kciuki za pracę, przyzwyczaisz się i z czasem wyrobisz jakąś rutynę, która pozwoli Ci pisać. Buziaki, cierpliwości, siły i radości z wydawania ciężko zarobionych pieniędzy ;*
Przyznam, jestem za surowa dla Sarady, jednak niestety musi swoje przecierpieć w tym opowiadaniu XD. Na końcu się okaże, czy słusznie :>. Hidana kocham od początku, kiedy pojawił się w Naruto,nie wiem czemu. A jego duet z Sasuke pokochałam w moim dawnym opowiadaniu pisanym jakieś 4 lata temu XD. I jakoś taki senstymencik mi podpowiedział, żebym go tu użyła. Prawie wszyscy za lajtowego bohatera, który istnieje by rozluźnić atmosferę podają Naruto, a tak sobie myślę, czego nie użyć kogoś innego? Swoją drogą, aż cud, że Sasuke tyle lat przyjaźni się z takim zbokiem XD.
UsuńDziękuję za wspaniały komentarz ;*. Powoli się już do roboty przyzwyczajam, jednak jak zaczyna się od nocek to jest ciężko ;-;.
Ja na miejscu Sasuke to bym spieprzała z powrotem do Berlina. xD
OdpowiedzUsuńPrzecież Sakura go zamorduje. :D
I uwielbiam twojego Hidana, normalie uśmiech błąkał mi sie po twarzy jak czytałam jego teksty. xD
Lecę do kolejnego rozdziału.
Zawsze w bazgrołach ukazywałam Hidana jako taką bekową postać i chyba nigdy tego nie zmienię XD. On pasuje do tej roli typowego zboczka! <3
UsuńRaczej nikt z tej trójki nie myślał w jakich okolicznościach się spotkają.
OdpowiedzUsuńKOCHANA NIE OGLĄDAJ PRZYPADKIEM SERIALU PARADOKUMENTALNEGO SZPITAL XDDDDDD
Ja tu czuję masę stresu i chęć mordu XDDD Nie wiem kompletnie, czego się spodziewać po następnym rozdziale.
Dodam jeszcze że smieszkowy Hidan to chyba standard. Jeszcze nie spotkałam się z innym przedstawieniem tej postaci.
Nie chcę sobie nawet wyobrażać ile stresu ta dwójka się naje. JACIE CO TO BEDZIE!!!!
Nie wyobrażam sobie smutnego, pochmurnego, niezabawnego Hidana. Nie pasuje taki wygląd do niego kompletnie! XDDDDD Rozjebałaś z tym stwierdzeniem o szpitalu hahaa. Przyznam z ręką na sercu, że nie oglądam go XD!
Usuń